9.02.2006 – Reñaca















Pagoda w srodkowym Chile jest ciekawa, bo pomi to, iz slonce swieci tu pewnie jak na poludniu Hiszpanii, wcale sie tego tak nie odczuwa. Wilgotnosc powietrza jest bardzo niska (Claudio mowi, ze w Temuco okolo 25%, a w Santiago 35% - to trzeba sprawdzic…) i przez to mozna calkiem normalnie funkcjonowac: uprawiac sport, spacerowac, czy poprostu oddychac, bez grozby bycia zlanym potem przez caly bozy dzien, co podazas naszych dwoch tygodni lata w roku jest wlasciwie standardem. Nad oceanem temu sympatycznemu klimatowi towarzyszy rzezka bryza wiatru, co sprawia, iz pobyt tu jest bardzo odprezajacy. Jedeynym problemem jest fakt, iz sie nie zauwaza, ze slonce grzeje jednak bardzo i ja na przyklad juz mam spalone ramiona (oczywiscie cala reszta nie ma nic spalonego… jestem tak biala, ze ludzie na ulicy sie na mnie dziwnie patrza. Jestem dumna z mojej bialosci:)

Dzisiaj udalismy sie z naszej rezydencji letniej w Reñaca (mamy taras z widokiem na ocean, 30 metrow od plazy) do miejscowosci o nazwie Valparaíso. Miaste to ma okolo 1 mln mieszkancow, jest jednym z najwiekszych miast w Chile (Santiago ma 5 mln, a cale Chile okolo 15 mln mieszkancow) i lezy nad oceanem na skalach. Kolorowe domy sa rozsiane na roznych wysokosciach na wzgorzach tuz nad Pacyfikiem. Ciekawy jest sposob dostawania sie do domu ludnosci Valparaíso, otoz w calym miescie zamontowane sa okolo 150-letnie “windy” (cos w rodzaju kolejek gorskich), ktore podjezdzaja pod strome zbocza (podchodzace prawie pod katem prostym do gory). Wspolczuje tym, ktorzy musza na piechote kazdego dnia podchodzic do domu – widzialam jedna kobiete, ktora znalazla swietne rozwiazanie: ubrala buty na niesamowicie wysokich szpilkach!

W Valparaíso bylismy w domu Pablo Nerudy (piekne miejsce), w muzeum morskim, jechalismy najdluzsza z tych wind miejskich (niby sa pod opieka panstwa z racji faktu, iz to zabytki, a sa w stanie oplakanym; nie wiadomo kiedy to wszystko sie rozwali), widzielismy duza ilosc waznych punktow w miescie jak place, koscioly i inne takie.

Jesc bylismy w podobno bardzo tradycyjnym miejscu “J Cruz”. Faktycznie, od turystow nie mozna bylo sie tam opedzic. Podawali tylko jeden rodzaj posilku: frytki, cebula i duza ilosc miesa i to wszystko zapiekane z serem. Wielkosc mozna bylo wybrac: dla dwoch, albo dla trzech osob. Wzielismy dla dwoch, Claudio musial zjesc wszystko. To cos o nazwie “chorrillana” bylo okropnie tluste i nie bardzo na moj gust. Salatke zamowilismy dodatkowo. Stanowily ja pokrojone w cwiartki pomidory (tez mi salatka!). Podazas posilku moglismy posluchac tradycjonalnych przyspiewow miejscowej ludnosci, ktorym to akompaniowal facet grajac na gitarze. Wszystkie ciany, stoly i drzwi byly popisane przez klientow; wszedzie staly ich zdjecia. Popoludniu wrocilismy do Reñaci i troche spacerowalam.

Wieczorem pojechalismy do miejscowosci Viña del Mar (ktora lezy pomiedzy Rañaca i Valparaiso). Jest to miejscowosc wypoczynkowa z duza iloscia hoteli, casino, resteuracji i sklepow z pamiatkami. Jest naprawde piekna. Claudio urodzil sie w Viña del Mar i studiowal rok na uniwersytecie, ktory znajdowal sie pomiedzy Valparaiso i Viña del Mar (budynek uniwerystetu lezy na wzgorzu i wyglada jak twierdza europejska XV – wieku).

Znow jedlismy chilijskie jedzenie: mieso z miesem i miesem:) podaja tu takie porcje, ze niestety jestem w stanie przy dobrych checiach zjesc 1/3 posilku. Najgorsze jest to, ze w takich resteuracjach nawet nikt nie probuje udawac, ze posilek jest niskokaloryczny i dobry dla organizmu i talerz nawet nie jest udekorowany salatka… Zamowilismy wiec salatke… pomidoru w cwiartkach… Jak mozna w kraju, w ktorym jest tak wiele tanich warzyw dobrej jakosci, tak sie zachowywac? Jestem rozczarowana!

Brak komentarzy: