21.02.2006 – Lago Ranco
Wyjezdzajac nastepnego dnia rano z Liquine zobaczylam dopiero, jak stroma droge pokonalismy zeszlej nocy!
Pojechalismy w strone Lican Ray i jeziora Calafquen, potem do Panguipulli i dalej w kierunku jeziora Ranco. Panguipulli jest przeslicznym miastem. Wyglada jak z “Przystanku Alaska”: male domki w dobrym stanie (to nie jest typowe w tym regionie), paru turystow, wiekszosc miejscowych podjezdzajacych pod sklepy swoimi ogromnymi samochodami i robiacych zapasy na zime. Wszyscy troche “indianscy”.
Potem pojechalismy sie wymoczyc do goracych zrodel w Llifen. Po poludniu zaczelo padac… Na noc dojechalismy droga wiodaca tuz przy jeziorze Ranco do miejscowosci o tej samej nazwie – Lago Ranco. Ze wzgledu na pogode, nie bylo widac za dobrze jeziora. Lago Ranco jest jedna z osad rybackich, ktore dopiero niedawno zaczely przeksztalcac sie w osrodki turystyczne. Baza noclegowa w miescie jest wiec raczej uboga, my wybralismy “Phoenixa”:) Deszcz padal i padal, a po zachodzie slonca w miescie nie bylo zywej duszy. Strasznie! Jesc musielismy w naszym schronisku z para straszych Niemcow przy stoliuku obok, ktorzy nakazali obsludze nagrywac wszystkie wiadomosci z programu niemieckiego na kasete VHS i wieczorem ogladali je sobie w stolowce… Niemcy sa wszedzie!!!!!!!!! W kazdej dziorze na ziemi preznie wedruja niemieccy turysci w okularach ze zlotymi oprawkami (to wlasnie do tej grupy nalezeli nasi nowi znajowi przy stoliku obok).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz