8.02.2006 - Santiago de Chile
Dzisiaj bylismy zwiedzac miasto. Rano skakalam duzo na trampolinie, ktora Felipe ma w domu i mnie nogi bola… o dziwo, nie mozna przestac skakac, jak juz sie zacznie.
Pojechalismy samochodem do stacji metra. Felipe mieszka na dalekim polnocnym-wschodzie miasta, w dzielnicy willowej daleko od miasta. Metro jest podobno jedyna rzecza w Santiago, z ktorej wszyscy mieszkancy sa tak dumni, ze nikt nie smie nawet pomazac przedzialow,czy stacji, markerami – w przeciwienstwie do innych srodkow transportu. Naprawde bardzo czyste te ich metro. Wszedzie wisza plakaty motywujace ludnosc miasta na ktorych jest napisane: “Tylko tak dalej, nasze metro jest czyste!”
Najpierw bylismy w La Moneda, w centrum miasta. Jest to stara mennica, ktora przekrztalcila sie w siedzibe prezydenta i zostala zbombardowana przez Pinocheta. Teraz wszystko jest znow odbudowane. Sam budynek nie robi wielkiego wrazenia. Wzdluz tej samej ulicy znajduje sie pare innych ciekawych budowli, jak La Universidad de Chile, Stara Banco Central i inne. Potem bylismy w muzeum kultury pochodzacej z czasow przed- Kolumbem (“Museo Precolombino”) – ciekawe, ale moi towarzysze nie mieli za bardzo ochote na zwiedzanie… Bylismy w Marcado Central – glownym miejscu sprzedazy ryb i wyrobow spozywczych. Bylo bardzo stresujaco, bo pracownicy wszystkich resteuracji zebrali sie wokol nas przekrzkujac sie nawzajem i proponujac nizsze cenny niz u konkurencji… korzystajac z zamieszania ucieklismy!
Cieplo…
Wszyscy Chilijczycy maja lekka nadwage. Nic dziwnego jak sie tyle miesa wcina! Przynajmniej nie wygladam na gruba:) W Japonii czlowiek czuje sie strasznie, tutaj wrecz przeciwnie. Do tego kupilam sobie ciuszki na lato – bo te moje nie nadaja sie jednak na te temperatura. Drogie sa ubrania, nawet w trakcie obecnej przeceny letniej. Sa drozsze niz w Niemczech (mowie o H&M).
Miasto… Miasto jest super. Wszystko bardzo, bardzo zielone i czyste. Mowiac szczeze spodziewalam sie wiecej betonu:) Zielen dominuje miasto, ulice sa nie za szerokie. Klimat zblizony pewnie do poludniowej Hiszpanii – palmy, roslinnosc srodziemnomorska. Najwieksze wrazenie robia jednak gory otaczajace miato z kazdej strony (od wschodu sa to Andy, z innych stron, mniejsze pasma gorskie). Porosniete raczej ubogo sprawiaja wrazenie bardzo zlowrogie i niedostepne. Wlasciwie gdziekolwiek sie jest w Santiago, nie mozna stracic ich z oczu. Podobno zima lezy na nich snieg, a miescie nigdy nie pada snieg, przez co kontrast miedzy tentniacym zyciem Santiago a stromymi zboczami gor jeszcze bardziej sie poglebia.
Jechalismy tez autobusem! To nie takie znow normalne przezycie jakby sie moglo wydawac. To trzeba zobaczyc: autobusy jada jeden za drugim, bez konca. Nikt do konca nie wie, gdzie jada… podejrzewam, ze nawet sam kierowca. Nie ma przystankow autobusowych w naszym rozumieniu tego slowa. Trzeba zamachac reka i autobus sie zatrzymuje! A ze ludzie machaja co 10 metrow, wiec podroz bywa dluga. Pewnie dlatego tez nie ma rozkladu jazdy. W autobusie sprzedawane sa lody, wszyscy wtracaja sie w cudze rozmowy i sluza pomoca i porada (jak w Polsce!). Dyskutuje sie najczesciej o tym, gdzie jedzie ta linia autobusu, w ktorej czlowiek sie znajduje.
Jedlismy w miescie kanapke. Niby taka sobie kanapka… Claudio caly czas mi opowiadal, ze Chile slynie z kanapek. Dla nich kanapka zastepuje czesto posilek typu obiad, w zwiazku z czym jest duuuza! Kanapka ma srednice 18 centymetrow i okol 7 wysokosci! W srodku sa rozniste rzeczy, poczynajac oczywiscie od pieczonego miesa w bardzo duzych ilosciac ) avocado, fasolki, pomidory, ser i inne takie to wlasciwie dodatki do miesa, tak jak sama bulka (ktora jest zawsze na miejscu pieczona).
Pod wieczor pojechalismy do malej miejsowosci nad oceanem o nazwie Reñaca.
Najpierw bylismy w La Moneda, w centrum miasta. Jest to stara mennica, ktora przekrztalcila sie w siedzibe prezydenta i zostala zbombardowana przez Pinocheta. Teraz wszystko jest znow odbudowane. Sam budynek nie robi wielkiego wrazenia. Wzdluz tej samej ulicy znajduje sie pare innych ciekawych budowli, jak La Universidad de Chile, Stara Banco Central i inne. Potem bylismy w muzeum kultury pochodzacej z czasow przed- Kolumbem (“Museo Precolombino”) – ciekawe, ale moi towarzysze nie mieli za bardzo ochote na zwiedzanie… Bylismy w Marcado Central – glownym miejscu sprzedazy ryb i wyrobow spozywczych. Bylo bardzo stresujaco, bo pracownicy wszystkich resteuracji zebrali sie wokol nas przekrzkujac sie nawzajem i proponujac nizsze cenny niz u konkurencji… korzystajac z zamieszania ucieklismy!
Cieplo…
Wszyscy Chilijczycy maja lekka nadwage. Nic dziwnego jak sie tyle miesa wcina! Przynajmniej nie wygladam na gruba:) W Japonii czlowiek czuje sie strasznie, tutaj wrecz przeciwnie. Do tego kupilam sobie ciuszki na lato – bo te moje nie nadaja sie jednak na te temperatura. Drogie sa ubrania, nawet w trakcie obecnej przeceny letniej. Sa drozsze niz w Niemczech (mowie o H&M).
Miasto… Miasto jest super. Wszystko bardzo, bardzo zielone i czyste. Mowiac szczeze spodziewalam sie wiecej betonu:) Zielen dominuje miasto, ulice sa nie za szerokie. Klimat zblizony pewnie do poludniowej Hiszpanii – palmy, roslinnosc srodziemnomorska. Najwieksze wrazenie robia jednak gory otaczajace miato z kazdej strony (od wschodu sa to Andy, z innych stron, mniejsze pasma gorskie). Porosniete raczej ubogo sprawiaja wrazenie bardzo zlowrogie i niedostepne. Wlasciwie gdziekolwiek sie jest w Santiago, nie mozna stracic ich z oczu. Podobno zima lezy na nich snieg, a miescie nigdy nie pada snieg, przez co kontrast miedzy tentniacym zyciem Santiago a stromymi zboczami gor jeszcze bardziej sie poglebia.
Jechalismy tez autobusem! To nie takie znow normalne przezycie jakby sie moglo wydawac. To trzeba zobaczyc: autobusy jada jeden za drugim, bez konca. Nikt do konca nie wie, gdzie jada… podejrzewam, ze nawet sam kierowca. Nie ma przystankow autobusowych w naszym rozumieniu tego slowa. Trzeba zamachac reka i autobus sie zatrzymuje! A ze ludzie machaja co 10 metrow, wiec podroz bywa dluga. Pewnie dlatego tez nie ma rozkladu jazdy. W autobusie sprzedawane sa lody, wszyscy wtracaja sie w cudze rozmowy i sluza pomoca i porada (jak w Polsce!). Dyskutuje sie najczesciej o tym, gdzie jedzie ta linia autobusu, w ktorej czlowiek sie znajduje.
Jedlismy w miescie kanapke. Niby taka sobie kanapka… Claudio caly czas mi opowiadal, ze Chile slynie z kanapek. Dla nich kanapka zastepuje czesto posilek typu obiad, w zwiazku z czym jest duuuza! Kanapka ma srednice 18 centymetrow i okol 7 wysokosci! W srodku sa rozniste rzeczy, poczynajac oczywiscie od pieczonego miesa w bardzo duzych ilosciac ) avocado, fasolki, pomidory, ser i inne takie to wlasciwie dodatki do miesa, tak jak sama bulka (ktora jest zawsze na miejscu pieczona).
Pod wieczor pojechalismy do malej miejsowosci nad oceanem o nazwie Reñaca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz