22.02.2006 – Valdivia


Dalej pada… Zmienilismy wiec plany: zamiast ogladania gor i jezior, pojechalismy do Valdivii – duzego miasta u brzegu Pacyfiku.
Valdivia to miejsce ciekawe. Samo miasto lezy w delcie trzech rzek, tuz przy ich ujsciu do oceanu. Miasto otoczone jest podmoklymi terenami bagnistymi, w ktorych zyja wyjatkowe gatunki ptakow, a tuz za bagnami rostaczaja sie pasma gorskie. Nazwa Valdivii pochodzi od imienia pierwszego konkwistadora, ktory wkroczyl do Chile od strony Peru: Pedro de Valdivia. Miasto zostalo zalozone w polowie XVI w. in a poczatku przechodzilo z rak do rak: Hiszapnie, holenderscy piracy (!), Mapucze i w polowie XVII w. znow Hiszpanie. Valdivia jest tez jednym z glownych osrodkow emigracji niemieckiej do Chile.

Na kazdej ulicy, na kzdym skrzyzowaniu w
idac niemieckie kamiennice i niemieckie nazwy sklepow. Do dzis “niemieckosc” cieszy sie tu duzym powodzeniem i jest sybolem dobrej jakosci. Niemiecka imigracja w Valdivii to dwa okresy: pierwsza polowa XIX wieku i lata 1885 – 1910. Niemcy, wykorzystujac wiedze przywieziona owczas z Europy, sprawili, ze obszar ten zmienil sie tak bardzo, ze odwiedzajacy go pod koniec XIX w. podrozni, nie mogli uwierzyc, iz wciaz sa w Chile. Niestety spolecznosc niemiecka w Valdivii ma pecha. Na poczatku XX wieku nalozono na nich wysokie podatki (szczegolnie na browary niemieckie), potem miasto zniszczy pozar, w 1960 roku Valdivia byla epicentrum nasielniejszegow w historii swiata trzesienia ziemi (9,5 w skali Richtera), po ktorym w miasto uderzyla fala tsunami i pochlonela czasc miasta. Do dzis widac skutki tej katastrofy.

Bylismy w browarze Kunstmann na wyspie Teja w Valdivii. Obsluga przebrana jest w stroje bawarskie, w tle leci muzyka rodem z Ocktoberfest! Kicz z piekla rodem! … Zrobilismy sobie zdjecia w bawarskich strojach i zjedlismy schabowego…Niedalo sie inaczej:)

Po obejrzeniu miejsowego muzeum i obfotografowaniu lwow morskich, ktore wyleguja sie na kamieniach, tyz przy starym rynku i obok targu rybnego (to wyjasnia, dlaczego zwierzeta te wybraly to miejsce na swoje domostwo), pojechalismy szybko 200 km na poludnie, do Puerto Varas. Na autostradzie w Chile nie mozna jezdzic szybciej niz 120 km/h (to jak w Berlinie w srodku miasta:) i wszyscy, o dziwo, przestrzegaja tego przepisu…

Nocowalismy w Puerto Varas. Jest to miasteczko turystyczne na brzegu najwiekszego z chilijskich jezior Llanquihue. Dokladnie na drugim, odleglym brzegu jeziora lezy wulkan Osorno (2652 m n.p.m.), ktory pieknie wyglada na tle chmur, wody jeziora i zachodzacego slonca. Troche dalej widac wulkan Puntiagudo (2190 m n.p.m.) – Sczpiczasty i wulkan Calbuco (2015 m n.p.m.), ktorego wierzcholek wylecial w powietrze w czasie erupcji w 1893 roku i pozostawiajac po sobie poszarpany stozek.

Puerto Varas, jako jedno z nielicznych miast w Chile, posiada Casino, do ktorego ochoczo podreptalismy kolo polnocy (a za nasz hotel Colognes del Sur – “kolonizatorzy poludnia” – anajdowal sie dokladnie po drugiej stronie ulicy, wiec nie musielismu daleko dreptac). Musze sie pochwalic, ze szczescie mi dopisuje; szczegolnie na tych takich glupowatych altomatach, przy ktorych sie tylko przyciska jeden guzik:)

Brak komentarzy: