20.02.2006 – Liquine

Pierwszego dnia, przy ladnej pogodzie, wyruszylismy z Temuco i udalismy sie na poludniwy wschod, w strone kordyliery. Przejechalismy przez miejscowosci Villarrica i Pucon, ktore sa zaraz po Vina del Mar i Valparaíso, najbardziej odwiedzanymi miejscowosciami wypoczynkowymi w Chile.

W Pucon zatrzymalismy sie na pare godzin. Jest to faktycznie miasto tetniace zyciem w okresie wakacyjnym. Interesujacy jest fakt, iz na kazdym rogu widac reklamy zwiazane ze sportem i rekreacja “wodna” – co drugi przejezdzajacy samochod przewozi na dacha pontony, narty wodne, czy kajaki. Windserfing i paralotnia to tez popularne sporty w Chile. Wyglada na to, ze w kraju kwitnie rowniez turystyka ekologiczna: promowane sa wspinaczki i wedrowki po gorach i wulkanach, jazda konna itp. Wszystko to sprawia wrazenie, ze ludzie w Chile spedzaja czas bardzo aktywnie. Faktycznie wiekszosc kolegow Claudio uprawia dwie, trzy dziedziny sportu (pomijajac grillowanie:), ojciec Claudio w dalszym ciagu weekendy spedza na motorze w gorach ze swoimi kolegami. Zdrowe.

Z Pucon pojechalismy do Parku Narodowego Villarica, ale proba przejechania przez jedyna wiodaca przez niego droge, spalila na panewce i stracilismy jakes 4 godziny czasu objezdzajac caly park dookola. Przed wjazdem do Parku Villarica bylismy nad jeziorem Caburga i przy wodospadach Ojo de Caburga (“Oczy Caburga”). 5 oczek wodnych, mniejszych i wiekszych, do ktorych z kazdej strony wpadaly wodospady i zlewaly sie w blekitno-zielona ton wodna.

Miejsce do ktorego planowalismy dojechac tego dnia to mala miejscowosc lezaca w glebi Andow, tuz przy granicy z Argentyna, ktora slynna jest z garacych zrodel. Dotarlismy tam – Liquine - okolo 23.00, po niesamowitym odcinku nieasfaltowanej drogi wiodacej miedzy 3000 m gorami. W gore i w dol i po ciemku… Po drodze zywej duszy nie bylo. Caly czas myslalam tylko o tym, co zrobimy, jak nam sie znow samochod popsuje (komorki oczywiscie nie dzialaja w takich miejscach). Nigdy nie bylam jeszcze na takim odludziu. Samo Chile to raczej odludzie, niz pepek swiata, jednak to miejsce, to cos niebywalego. Biorac pod uwage trudnosc, z jaka trzeba sie uporac, zeby wogole sie tam dostac, czlowiek zastanawia sie, jak ci ludzie tam trafili pare stuleci temu i dlaczego wogole sie tam znalezli. Liquine to pierwotnie osada Indian. Trudno opisac, jak bardzo mi ulzylo widzac wylaniajace sie powoli z ciemnosci porastajacego Andy lasu, male pojedyncze siwatelka w oknach pobliskich chat.

Pierwsza noc spedzilismy w hotelu z garacymi zrodlami w Liquine. Obsluga hotelu czekala na nas do 23.00, bo uprzedzilismy pare godzin temu, ze wjezdzamy w Andy. Bardzo sympatycznie z ich strony. Dostalismy jedzenie i moglismy korzystac z basenu z woda wulkaniczna przez cala noc. To bylo najbardziej romantyczne. Dostalismy butelke chilijskiego wina, basen byl ogromny, pare metrow dalej strumien gorski, prawie bylismy sami, w miejscu, do ktorego nikt nie trafia przypadkiem.


Claudio zawsze opowiadal, ze w Chile widac duzo wiecej gwiazd niz w Europie. Faktycznie, niebo jest niesamowite, szczegolnie w wyzszych partiach gorskich. Nigdy wczesniej nie widzialam oczywiscie na zywo gwiazdozbiorow na poludniowej polkuli. Smiesznie tak, jak sie nie ma Wielkiej Niedziwedzicy, a jakis tak Krzyz Poludnia…

Brak komentarzy: