24.02.2006 – Temuco

Kupilam sobie slownik jezyka Mapuczow, ktory to jezyk nazywa sie Mapudungun. Straszny slownik! Niedosc, ze nigdzie nie mozna go bylo znalezc, to tak naprawde to zaden slownik nie jest, tylko zbior slowek, rozmowek, zworotow i wyrazen, slowem wszystko w jednym i do tego malo tego. Wyglada na to, ze kazdy, kto dluzej posiedzi z Indianami i ma ochote wydac slownik, nie bedzie mial z tym zadnych problemow. Bardzo smutny stan rzeczy. Kultura Mapuczow nikogo tu za bardzo nie obchodzi, lacznie z samymi Mapuczami. Przy tym istnieja jeszcze miejsca w Chile (jak wyspa na srodku jeziora Ranco), gdzie setki Mapuczow zyja w izolacji – nic tylko pojechac tam i robic badania. Gotowy material na prace profesorska. Za 50 lat juz tych miejsc nie bedzie.

Jezyk Mapudungun trudno okreslic jezykiem. I juz tu zaczyna sie problem. Nic dziwnego, ze ludnosc pochodzeni indianskiego i ich kultura ma tak mala sile przebicia, skoro w kategoriach jezykoznastwa pochodzenia europejskiego (czyli jedynego jezykoznastwa), Mapudungun nie uwazany jest nawet za pelnoprawny jezyk. Jest to bowiem jezyk mowiony, nie posiadajacy systemy graficznego i nie posiadajacy zarazem oczywiscie dorobku pismienniczego, ktorego to byt lub jego brak jest wyznacznikiem definicji “jezyka” (dlatego np. kaszubski jest jezykiem, a slaski - dialektem).

No wiec, w takim slowniku slowa zapisane sa w systemie fonetycznym pochodzenia lacinskiego (27 znakow, 6 samoglosek, 21 spolglosek), ktore za nic nie odpowiadaja podobno faktycznym dzwiekom tego jezyka. Nie mam nawet pojecia, kiedy po raz piewrszy sprobowano zapisac slowa Mapuczy, ale nie stalo sie to na pewno przed skolonizowaniem ziem Ameryki Poludniowej, a wiec bardzo pozno, biorac pod uwage stan rozwoju pismiennictwa w tym samym czasie na kontynencie europejskim. W “slowniku” zawarte sa podstatowe zwroty, ktore nalezy uzywac w codziennych sytuacjach i ich odpowiedniki hiszpanskie. Jesli chodzi o wymowe, to szczeze mowiac, mimo krotkiej notki redaktorskiej, nie bardzo wiadomo, jak slow ate wymawiac, co wlasciwie obraca cala ta publikacje w jeden wielki nonsens.

Slyszalam tez parokrotnie stwierdzenie, ze jezyk Mapuczow “nie sklada sie ze slow, tylko z pojec, z idei, z konceptow i dlatego posiada maly zaslob slow”. To byly zreguly proby usprawiedliwienia braku slownikow Mapudungun normalnej jakosci wyglaszane przez pracownikow ksiegarni. Nikt jednak nie bardzo umial rozwinac to zagadnienie i podejzewam, ze zadna z osob wyglaszajaca to stwierdzenie, tak naprawde nie bardzo wiedziala, co chce przez to powiedziec… Ze niby co, aglutynacyjny charakter jezyka mialby miec wplyw na ilosc jego morfemow..?

A wiec, w owym slowniku pojawia sie inna interpretacja nazwy Temuco, niz ta o ktorej wczesniej wspomnialam; nie bardzo jednak wiadomo, na ile jedna czy druga jest zgodna z prawda. “Temu” mialoby byc nazwa na pewien gatunek bardzo twardego drzewa temu divaricatur, a “co” pozostaje “woda”, a wiec “woda z drzewa Temu”.

23.02.2006 – Lago Petrohue

Nastepnego dnia pojechalismy z rana do miejscowosi Ensanada i dalej do Petrohue, ktore to lezy nad kolejnym jeziorem Todos los Santos (“Wszystkich Swietych”). Po drodze zatrzymalismy sie przy wodospadach Petrohue. To chyba najladniejsze ze wszystkich wodospadow jakie widzialam. Jest to szereg kretych kaskad, ktore plyna w lozyskach skaly wulkanicznej (tak czarnej, jakiej nigdy nie widzialam) odpornej na erozje. Sama woda tych wodospadow, jak rowniez jeziora Todos los Santos jest jasnozielona, a zielen ta zawdziecza algom rosnacych w jej glebinach. W pojedynczych oczkach wodospadu, w jego przezroczystej wodzie bylo widac lososie 5, 6 m dlugosci!

Z Petrohue odpluwa raz dziennie katamaran na
druga storne jeziora, do Peulla. Niestety spoznilismy sie na niego i musielismy zadowolic sie przejazdzka na wyspe Margarite lezaca na srodku jeziora. Widoki byly niesamowite… ale zapomnielismy wziasc aparatu fotograficznego ze soba! Wszystko wygladalo jak we “Wladcy Pierscienia” Vol. 1., w ostatniej scenie: jak Frodo i ta cala reszta plyna na malych lodeczkach i mijaja potezne gory po obu stronach i wrota do Rohanu …bodajze. Noc coz… w kazdym razie bylo niesamowicie.

Obiad jedlismy w Ensanada, w resteuracji rybnej. Jadlam rybe o nazwie congrio, ktora to wystepuje tylko w Chile i jest bardzo smaczna (jej mieso nalezy do najdelikatniejszych na swiecie). Wlasciwie ryba ta znana jest jako kingklip chilijski i jest czyms w rodzaju weza morskiego, czy wegorza… taka nieladna na pierwszy rzut oka:) Claudio zamowil oczywiscie mieso w resteuracji rybnej:)

Po objedzie pojechalismy do Temuco. Troche sie rozchorowalam po tym deszczu i musielismy zrezygnowac z jeszcze jednego dnia planowanej wycieczki.

22.02.2006 – Valdivia


Dalej pada… Zmienilismy wiec plany: zamiast ogladania gor i jezior, pojechalismy do Valdivii – duzego miasta u brzegu Pacyfiku.
Valdivia to miejsce ciekawe. Samo miasto lezy w delcie trzech rzek, tuz przy ich ujsciu do oceanu. Miasto otoczone jest podmoklymi terenami bagnistymi, w ktorych zyja wyjatkowe gatunki ptakow, a tuz za bagnami rostaczaja sie pasma gorskie. Nazwa Valdivii pochodzi od imienia pierwszego konkwistadora, ktory wkroczyl do Chile od strony Peru: Pedro de Valdivia. Miasto zostalo zalozone w polowie XVI w. in a poczatku przechodzilo z rak do rak: Hiszapnie, holenderscy piracy (!), Mapucze i w polowie XVII w. znow Hiszpanie. Valdivia jest tez jednym z glownych osrodkow emigracji niemieckiej do Chile.

Na kazdej ulicy, na kzdym skrzyzowaniu w
idac niemieckie kamiennice i niemieckie nazwy sklepow. Do dzis “niemieckosc” cieszy sie tu duzym powodzeniem i jest sybolem dobrej jakosci. Niemiecka imigracja w Valdivii to dwa okresy: pierwsza polowa XIX wieku i lata 1885 – 1910. Niemcy, wykorzystujac wiedze przywieziona owczas z Europy, sprawili, ze obszar ten zmienil sie tak bardzo, ze odwiedzajacy go pod koniec XIX w. podrozni, nie mogli uwierzyc, iz wciaz sa w Chile. Niestety spolecznosc niemiecka w Valdivii ma pecha. Na poczatku XX wieku nalozono na nich wysokie podatki (szczegolnie na browary niemieckie), potem miasto zniszczy pozar, w 1960 roku Valdivia byla epicentrum nasielniejszegow w historii swiata trzesienia ziemi (9,5 w skali Richtera), po ktorym w miasto uderzyla fala tsunami i pochlonela czasc miasta. Do dzis widac skutki tej katastrofy.

Bylismy w browarze Kunstmann na wyspie Teja w Valdivii. Obsluga przebrana jest w stroje bawarskie, w tle leci muzyka rodem z Ocktoberfest! Kicz z piekla rodem! … Zrobilismy sobie zdjecia w bawarskich strojach i zjedlismy schabowego…Niedalo sie inaczej:)

Po obejrzeniu miejsowego muzeum i obfotografowaniu lwow morskich, ktore wyleguja sie na kamieniach, tyz przy starym rynku i obok targu rybnego (to wyjasnia, dlaczego zwierzeta te wybraly to miejsce na swoje domostwo), pojechalismy szybko 200 km na poludnie, do Puerto Varas. Na autostradzie w Chile nie mozna jezdzic szybciej niz 120 km/h (to jak w Berlinie w srodku miasta:) i wszyscy, o dziwo, przestrzegaja tego przepisu…

Nocowalismy w Puerto Varas. Jest to miasteczko turystyczne na brzegu najwiekszego z chilijskich jezior Llanquihue. Dokladnie na drugim, odleglym brzegu jeziora lezy wulkan Osorno (2652 m n.p.m.), ktory pieknie wyglada na tle chmur, wody jeziora i zachodzacego slonca. Troche dalej widac wulkan Puntiagudo (2190 m n.p.m.) – Sczpiczasty i wulkan Calbuco (2015 m n.p.m.), ktorego wierzcholek wylecial w powietrze w czasie erupcji w 1893 roku i pozostawiajac po sobie poszarpany stozek.

Puerto Varas, jako jedno z nielicznych miast w Chile, posiada Casino, do ktorego ochoczo podreptalismy kolo polnocy (a za nasz hotel Colognes del Sur – “kolonizatorzy poludnia” – anajdowal sie dokladnie po drugiej stronie ulicy, wiec nie musielismu daleko dreptac). Musze sie pochwalic, ze szczescie mi dopisuje; szczegolnie na tych takich glupowatych altomatach, przy ktorych sie tylko przyciska jeden guzik:)

21.02.2006 – Lago Ranco

Wyjezdzajac nastepnego dnia rano z Liquine zobaczylam dopiero, jak stroma droge pokonalismy zeszlej nocy!
Pojechalismy w strone Lican Ray i jeziora Calafquen, potem do Panguipulli i dalej w kierunku jeziora Ranco. Panguipulli jest przeslicznym miastem. Wyglada jak z “Przystanku Alaska”: male domki w dobrym stanie (to nie jest typowe w tym regionie), paru turystow, wiekszosc miejscowych podjezdzajacych pod sklepy swoimi ogromnymi samochodami i robiacych zapasy na zime. Wszyscy troche “indianscy”.
Potem pojechalismy sie wymoczyc do goracych zrodel w Llifen. Po poludniu zaczelo padac… Na noc dojechalismy droga wiodaca tuz przy jeziorze Ranco do miejscowosci o tej samej nazwie – Lago Ranco. Ze wzgledu na pogode, nie bylo widac za dobrze jeziora. Lago Ranco jest jedna z osad rybackich, ktore dopiero niedawno zaczely przeksztalcac sie w osrodki turystyczne. Baza noclegowa w miescie jest wiec raczej uboga, my wybralismy “Phoenixa”:) Deszcz padal i padal, a po zachodzie slonca w miescie nie bylo zywej duszy. Strasznie! Jesc musielismy w naszym schronisku z para straszych Niemcow przy stoliuku obok, ktorzy nakazali obsludze nagrywac wszystkie wiadomosci z programu niemieckiego na kasete VHS i wieczorem ogladali je sobie w stolowce… Niemcy sa wszedzie!!!!!!!!! W kazdej dziorze na ziemi preznie wedruja niemieccy turysci w okularach ze zlotymi oprawkami (to wlasnie do tej grupy nalezeli nasi nowi znajowi przy stoliku obok).

20.02.2006 – Liquine

Pierwszego dnia, przy ladnej pogodzie, wyruszylismy z Temuco i udalismy sie na poludniwy wschod, w strone kordyliery. Przejechalismy przez miejscowosci Villarrica i Pucon, ktore sa zaraz po Vina del Mar i Valparaíso, najbardziej odwiedzanymi miejscowosciami wypoczynkowymi w Chile.

W Pucon zatrzymalismy sie na pare godzin. Jest to faktycznie miasto tetniace zyciem w okresie wakacyjnym. Interesujacy jest fakt, iz na kazdym rogu widac reklamy zwiazane ze sportem i rekreacja “wodna” – co drugi przejezdzajacy samochod przewozi na dacha pontony, narty wodne, czy kajaki. Windserfing i paralotnia to tez popularne sporty w Chile. Wyglada na to, ze w kraju kwitnie rowniez turystyka ekologiczna: promowane sa wspinaczki i wedrowki po gorach i wulkanach, jazda konna itp. Wszystko to sprawia wrazenie, ze ludzie w Chile spedzaja czas bardzo aktywnie. Faktycznie wiekszosc kolegow Claudio uprawia dwie, trzy dziedziny sportu (pomijajac grillowanie:), ojciec Claudio w dalszym ciagu weekendy spedza na motorze w gorach ze swoimi kolegami. Zdrowe.

Z Pucon pojechalismy do Parku Narodowego Villarica, ale proba przejechania przez jedyna wiodaca przez niego droge, spalila na panewce i stracilismy jakes 4 godziny czasu objezdzajac caly park dookola. Przed wjazdem do Parku Villarica bylismy nad jeziorem Caburga i przy wodospadach Ojo de Caburga (“Oczy Caburga”). 5 oczek wodnych, mniejszych i wiekszych, do ktorych z kazdej strony wpadaly wodospady i zlewaly sie w blekitno-zielona ton wodna.

Miejsce do ktorego planowalismy dojechac tego dnia to mala miejscowosc lezaca w glebi Andow, tuz przy granicy z Argentyna, ktora slynna jest z garacych zrodel. Dotarlismy tam – Liquine - okolo 23.00, po niesamowitym odcinku nieasfaltowanej drogi wiodacej miedzy 3000 m gorami. W gore i w dol i po ciemku… Po drodze zywej duszy nie bylo. Caly czas myslalam tylko o tym, co zrobimy, jak nam sie znow samochod popsuje (komorki oczywiscie nie dzialaja w takich miejscach). Nigdy nie bylam jeszcze na takim odludziu. Samo Chile to raczej odludzie, niz pepek swiata, jednak to miejsce, to cos niebywalego. Biorac pod uwage trudnosc, z jaka trzeba sie uporac, zeby wogole sie tam dostac, czlowiek zastanawia sie, jak ci ludzie tam trafili pare stuleci temu i dlaczego wogole sie tam znalezli. Liquine to pierwotnie osada Indian. Trudno opisac, jak bardzo mi ulzylo widzac wylaniajace sie powoli z ciemnosci porastajacego Andy lasu, male pojedyncze siwatelka w oknach pobliskich chat.

Pierwsza noc spedzilismy w hotelu z garacymi zrodlami w Liquine. Obsluga hotelu czekala na nas do 23.00, bo uprzedzilismy pare godzin temu, ze wjezdzamy w Andy. Bardzo sympatycznie z ich strony. Dostalismy jedzenie i moglismy korzystac z basenu z woda wulkaniczna przez cala noc. To bylo najbardziej romantyczne. Dostalismy butelke chilijskiego wina, basen byl ogromny, pare metrow dalej strumien gorski, prawie bylismy sami, w miejscu, do ktorego nikt nie trafia przypadkiem.


Claudio zawsze opowiadal, ze w Chile widac duzo wiecej gwiazd niz w Europie. Faktycznie, niebo jest niesamowite, szczegolnie w wyzszych partiach gorskich. Nigdy wczesniej nie widzialam oczywiscie na zywo gwiazdozbiorow na poludniowej polkuli. Smiesznie tak, jak sie nie ma Wielkiej Niedziwedzicy, a jakis tak Krzyz Poludnia…

20.02.2006 – 23.02.2006 – Los Lagos

Los Lagos to nazwa Regionu X w Chile, atora oznacza “Kraine Jezior”. Faktycznie jest to miejsce, w ktorym jedno jezioro lezy obok drugiego. Niektore z nich sa olbzymie, inne malutkie. Jedne sa wielkimi osrodkami turystycznymi, o istnieniu innych malo kto wogole wie i jeszcze nikt nie nadal im oficjalnej nazwy. Niektore jeziora sa przeznaczone tylko do uprawiania sportow wodnych, inne odwiedzaja tylko rybacy.

Podczas naszej czterodniowej wycieczki zobaczylam wiele jezior w tej czesci kraju i musze przyznac, ze kazde z nich jest inne i na swoj sposob niepowtarzalne. Najciekawsze jest to, ze wszystkie te jeziora otoczone sa wzgorzami i wulkanami, ktorych wysokosc siega 3000 m n.p.m. W okolicy kazdego z jezior znajduja sie zazwyczaj wodospady (rzeki w Chile sa bardzo krotkie i maja bardzo silny strumien – wszystkie splywaja bowiem z zachodniej strony Andow ku Pacyfikowi).

Podczas naszej czterodniowej wycieczki przejechalismy okolo 1500 km. W Chile jest to odcinek niegodny uwagi, dlugosc kraju bowiem szacowana jest na 4500 km w lini prostej! Dlugosc trasy samochodowej z polnocy na poludnie kraju to okolo 6500 km.

19.02.2006 – Temuco



Dzisiaj siedze w domu z mama i siostra Claudio i idziemy do centrum handlowego i na kawe:) One caly czas kawe pija… co maja innego robic, jak nie trzeba ani sprzatac, ani myc naczyn, ani kosic trawy, bo to robi para miejscowych, ktorzy w zamian za mieszkanie i male wynagrodzenie wykonuja prace domowe, to sie kawe pije:)


Claudio pojechal z tata jezdzic na motorze caly dzien. O 11.00 juz dzwonili, ze znow trzeba bylo zmieniac kolo, problem polegal tylko na tym, ze nie mieli zapasowego, byli na zadupiu i jest niedziela. Ale jakos nikt sie nie stresuje. Codziennie cos sie psuje. Fakt faktem, ze 50% drog w Chile nie jest wyasfaltowanych, wiec samochod ma prawo sie psuc.

18.02.2006 – Trailanqui

Dzisiaj pojechalismy z cala rodzina Claudio do Trailanqui. Jest to miejsce oddalone od Temuco okolo 100 km., niedaleko jeziora Colico. Tailanqui oznacza w jezyku Mapuczow nazwe pewnej konkretnej ozdoby szyi ze srebra, noszonej tylko przez Indian.


Po drodze do naszego miejsca przeznaczenia odpadlo nam cos z podwozia samochodu… Cale szczescie byl w poblizu warsztat samochodowy i cale szczescie mieli czesci zamienne w pobliskim miescie i tak po 3 godzinach postoju, pojechalismy dalej. Nikt sie jacos tu nie przejmuje psujacymi samochodami.

Trailanqui to miejsce wypoczynkowe, lezace nad rzeka. Mozna wynajac tu domek letniskowy, albo pole namiotowe, albo poprostu przyjechac na caly dzien, tak jak my. Powierzchnia tego kurortu jest ogromna. Maja tu plaze nad rzeka, baseny, pole golfowe, hodowle zwierzat (ktore je sie potem w bardzo dobrej resteuracji:), stadnine koni. Podzielilismy sie: Claudio poszedl z tata grac w golfa (i przyszedl po trzech godzinach z bolem dloni), ja poszlam z Marcela (mama Claudio) i Daniela (siostra Claudio) do basenu i na kawe:)

Po poludniu poszlysmy z Daniela jezdzic konno. Moj kon byl tym razem bardzo bardzo leniwy i nieposluszny (chyba wyczul, ze nie mam bladego pojecia, co robie) i nie chcial isc tam, gdzie ja chcialam. W sumie go rozumiem, bo w poblizu biegaly sobie konie bez jezdzcow i jadly trawe, a on biedny musial mnie wozic. Daniela jezdxzi swietnie konno i galopowala na bardzo bardzo duzej klaczy, a za nimi podskakujac biegal w kolko maly zrebak. Akurat jest to czas malycvh zrebakow, wszystkie rodza sie tu srednio w grudniu. Jeden z nich byl albinosem z niebieskimi oczami. Nawet wlasciciel stajni mowil, ze nigdy jeszcze takiego nie widzial. Bylo sympatycznie.

Widzialam tez duzo innych zwierzat – miedzy innymi Pudu. Pudu jest najmniejszym jeleniowatym na swiecie. Dorosly osobnik ma okolo 40 cm wysokosci i bardzo sympatyczne rysy mordki:) Jeden z nich byl w parku w nalezacym do Trailanqui i wcale sie nie bal ludzi. Bardzo sie zaprzyjaznilismy. Teraz chce miec jednego! Zauwalylam, ze w Chile chetnie rozmawia sie o przodkach i wlasnym pochodzeniu. Troche tak jak Sarmaci w Polsce pare wiekow temu. Najsmieszniejsze jest jednak to, ze takie rozmowy prowadza glownie ludzie z pochodzeniem ze Starego Kontynetu. Taka rozmowa wyglada mniej wiecej tak: - Stryjeczny brat dziadka ciotki od strony mojej matki mial na nazwisko Martin Schmidt. - Aaa, tak tak. Brat wujenki z drugiego pokolenia od strony dziadka mojego ojca spotkal raz Martina Schmidta w 1867 w marcowy poniedzialek o 7.15 przy ratuszu w Santiago. Oczywiscie grubo przesadzilam, ale po takie rozmowie wchodzimy wszedzie za pol ceny:) To dziala jak tajeme haslo. Podobno jak powiemy “Wagner” w trakcie naszej podrozy w przyszlum tygodniu, dostaniemy hotel taniej:) Niemiecka mafia… prosze prosze, w Europie tacy sa oni wszyscy “korrekt”, a tu “Schweinerei abziehen”.

17.06.2006 – Park Narodowy Conguillio























Wynajelismy samochod i pojechalismy dzisiaj do Parku Narodowego Conguillio. W okolicy jest bardzo duzo parkow narodowych, ale ten jest podobno najbardziej reprezentatywny. Meijsce to lezy na wschod od Temuco, w strone Andow.

Park Conguillio zalozono w 1950 roku. Rosna tu tysiace araukari i innych nietypowych roslin. W srodku parku stoi wulkan Llaima 3125 m n.p.m. (ktore nazwa w jezyku Mapuczow oznacza “bez glowy”). Llaima ma dwa szczytu, ale tylko jeden krater. Ostatni wybuch wulkanu mial miejsce w 1994 roku, ale nie bylo wtedy wiekszych zniszczen. Claudio byl dokladnie w tym momencie na wycieczce klasowej na jednym ze zboczy wulkanu w osrodku narciarskim.

Sam Park Narodowy Conguillio jest miejscem prehistorycznym. Czlowiek ma wrazenie cofniecia sie w czasie. Wszedzie lezy lawa, pustynie lawy z wielkimi glazami. Nawet wiele kilometrow od wulkanu widac ogromne zniszczenia polaci lasu – trudno sobie nawet wyobrazic, ze taki wulkan moze tyle zamieszania spowodowac. Na przeciwko Llaimy leza wzgorza Sierra Nevada (“osniezona pila”), ktore tez sa calkiem wysokie – okolo 2300 m n.p.m. i faktycznie nawet latem osniezone.

W parku nie ma oczywiscie typowej drogi samochodowej. Trzeba sie przedzierac przez pola lawy, co nie jest latwym zadaniem (dlatego tez musielismu zmieniac opone po paru godzinach). W poblizu nie ma prawie innych ludzi i czlowiek ma caly czas wrazenie, ze z za rogu wyskoczy zaraz dinozaur:) Ta prehistoryczna atmosfera parku sprawila, ze w tym wlasnie miejscu zostalo nakreconych wiele filmow i programow o dinozaurach. Najpiekniejsze w calym parku, oprocz lasow araukari, sa male jeziorka (Laguna Verde, Laguna Arci Iris, Laguna Captren), ktore powstaly poprzez zatamowanie rzek strumieniami lawy. Woda w nich jest przejzysta i pod powierzchnia wcaiz widac drzewa, ktore kiedys rosly w tym miejscu. Kolory wody sa niesamowite – turkus, zielen, blekit.

Po drodze widzielismy rowniez liczne wodospady, takie jak Salto de Truful Truful i Salto de Princesa. Wiekszosc z nich ukryta jest miedzu wzgorzami i sa to naprawde piekne miejsca. W okolicy jest tez wiele goracych zrodel, ale nie mielismy jakos czasu na ich odwiedzenia.

15.02.2006 - 16.02.2006 - Lican Ray

Okolica Lican Ray jest znana z wyrobu mebli. Wszystkie domki w okolicy sa z drewna i bardzo ladnie wygladaja. Jest to miejscowosc wypoczynkowa, lezaca nad jednym z licznych w tej okolicy jezior.

Dzisiaj pojechalismy z Hernanem (ktory spedzil u nas ostatniego roku dwa miesiace) do kolegi Claudio Sebastiana do Lican Ray. Wlasciwie dom Sebastiana znajduje sie w bardzo malenkiej miejscowosci letniskowej Pucura, 10 kilometrow od Lican Ray. Jest to pierwsza miejscowosc, ktora lezy juz w Regionie X. Rodzice Sebastiana maja tam domek letniskowy i cala rodzina spedza dwa miesciace w roku w tym miejscu. W tym czasie zwalaja sie na czas nieokreslony wszyscy blizsi i dalsi koledzy syna i grilluja - przynajmniej na to wyglada:) Dla kolegow przygotowany jest inny maly domek odpowiednia oddalony od domu rodzicow, azeby ci ostatni mogli w nocy spac :)

Wiec przyjechalismy, jakies 10 osob, grillowalismy… Wszyscy obecni byli z “Niemieckiej Szkoly”. Mowiac szczeze, w przeciwienstwie do slawetnej nazwy szkoly, ludzie ci zadziwiajaco malo mowia po niemiecku:) Pewnie nie mieli czasu na nauke jezyka, bo grillowali wlasnie. Tak tak, grilowanie nalezy do ulubionych sportow Chilijczyka. I nie przesadzam tu absolutnie uzywajac slowa “sport”. Kazdy mezczyzna w Chile ma swoja technike, metody i triki prawdziwego grillowacza! Griluje sie wielki kawal miesa i trwa to okolo 3, 4 godzin. W miedzyczasie wszyscy jedza “choripan”, czyli poprostu kielbasa z grilla w bulce. Salatki je sie tylko w obecnosci kobiet i to tez niechetnie. Znow nie moglam zjesc za duzo po tym choripanie i zostalam posadzona o nielubienie miesa – co jest pewnie najgorszym grzechem w Chile. Po paru latach inesywnego grillowania wszyscy koledzy Claudio maja brzuszki – tak mniej wiecej drugi miesiac:)

Swoja droga okazuje sie, ze tak jak dla mnie Chilijczycy jedza duzo za duze porcje wszystkiego i wogole wszystko jest tu za duze (np. ulice sa dwa razy szersze niz w Europie, samochody to w wiekszosci wypadkow Jeepy), tak dla Chilijczyka w Argentynie jest wszystko ogromne i nawet porcje jedzenia sa za duze (np. taki stek wazy przynajmniej 0,5 kg)! Juz sie boje Argentyny.

Drugiego dnia pobytu w Pucura wybralismy sie motorowka na wycieczke po jeziorze Calafquen, u brzegu ktorego lezy domek Sebastiana (doslownie 20 metrow od jeziora). Plaze sa tu pochodzenia wulkanicznego i dlatego maja czarny kolor – ciekawa odmiana. Pogoda byla nie za ladna, niebo zachmurzone, wiec ubralismy sie cieplo i wsiedlkismy na motorwke. Jezioro, owszem bardzo ladne, z malymi wysepkami itp. Do czego jednak zmierzam to ta pogoda, niby nic a tak sobie spalilam twarz, ze wygladam teraz jak zamaskowany Indianin – mam odbite okulary przeciwsloneczne na twarzy! Straszne!!!!!!!!


14.02.2006 – Temuco

Dzisiaj zwiedzalismy miasto. Mowiac szczerze, Temuco jest nieciekawym miastem. Wszystkie budynki sa gora dwupietrowe, w centum mieszka glownie biedota, wiekszosc domow pozbijana jest z zewnatrz z placht blachy i pomalowana na rozne kolory (tego typu zabudowe bylo rowniez widac w biednych dzielnicach Valparaiso), majetni ludzie mieszkaja poza miastem. Temuco ma okolo 300.000 mieszkancow i jest stolica Regionu IX o nazwie La Araukania. Temuco oznacza w jezyku indian "woda rzeki Temu".
Chile jest podzielone na 12 regionow i ziemie wokol stolicy kraju. Nazwa Regionu IX pochodzi o nazwy drzew, ktore rosna tylko tu (oraz w mniejszym stopniu rowniez po stronie argentynskiej Andow) – araukarie. Sa to prehistoryczne drzewa, ktore osiagaja dojrzalosc po 500 latach i niektore z nich zyja nawet pare tysiecy lat. Niesamowitym jest fakt, iz moga one byc meskie lub zenskie, co mozna stwierdzic badajac kore. Drzewa te rozwinely genialna strategie przezycia, a mianowicie z jednego korzenia wyrastaja zawsze dwa pnie, ktore rosna razem okolo 300 – 500 lat, potem jedno z drzew obumiera i w ten sposob zapenieone jest wieksze prawdopodobienstwo przetrwania rosliny. Araukarie rosna w wyzszych partiach gorskich, od wysokosci 1500 metrow rosna w lasach mieszanych, pozniej widac juz tylko lasy araukari (ktore koncza sie na wysokosci okolo 2300 metrow). Same drzew naleza do najwyzszych w Chile, poza sekwoja, i osiagaja srednia wysokosc okolo 45 metrow. Ich drewno jest najtwardszym na swiecie.

Region IX to tzw. “Kraina Jezior”. Faktycznie, na poludnie od Temuco jedno jezioro lezy przy drugim. Do wyboru do koloru – a kolory tych jezior sa niesamowite!
Temuco i Region IX jest tez ostatnia ostoja chilijskich Indian zwanych Mapuczami, ktorzy maja niewiele praw w Chile i pewnie dlatego ta czesc kraju nalezy do najbiedniejszych. Na centralnym rynku w Temuco mozna kupic wyroby kultury Mapuczow, takie jak bizuteria, ceramika, wyroby z drewna itp. Bardzo ciekawym jest fakt, iz wiekszosc nazw mieast, rzek, czy strumieni nosi nazwy w jezyku Mapuczow. Niejednokrotnie sa to nazwy zlozone z powtorzen jednego slowa. W jezyku Mapuczow bowiem, slowo powtorzone nabiera wiekszej wartosci. Musze sobie kupic slownik Mapuczow:)

12.02.2006/ 13.02.2006 - Temuco

Ostatnie dwa dni spedzilismy w Temuco. Mieszkamy u rodzicow Claudio. Jego siostra ma wlasnie wakacje i tez jest w domu. Jest bardzo sympatycznie. Jemy dobre rzeczy i wreszcie salatki:) Leniuchujemy duzo i planujemy wycieczki na poludnie Chile.
Rodzice Claudio sa bardzo sympatyczni i rozmawiamy po niemiecku:) Pies Claudio - Inka - caly czas sie skrada i chce sie bawic, gania koty po ogrodzie i gryzie w lytki ogrodnika:)

11.02.2006 - Santiago de Chile

Dzisiaj zwiedzalismy Santiago. Rano pojechalismy na wzgorze w centrum miasta "San Cristobal", na ktorego szczycie wznosi sie wielki posag Matki Boskiej, patronki miasta. Widok z gory na miasto jest niesamowity. Podejrzewam, ze jest ono z 250 metrow wysokie. Na gore wjechalismy kolejka linowa, co musz przyznac bylo troszke stresujace za wzgledu na wysokosc. Po obfotografowaniu calej okolicy udalismy sie z Claudio dalej na wycieczke po miescie. Przeszlismy glowna ulica Santiago i obejrzalam sobie budynki uniwersytetu. Potem bylismy na wzgorzu Santa Lucia, jest to miejsce, w ktorym kolo 1570 roku Valdivia wraz ze 150 wspoltowarzyszami po raz pierwszy rozbil oboz w tej okolicy i spogloadajac na dol, postanowil zalozyc tu miasto o nazwie Santiago. 200 lat pozniej wzgorze to zaczelo nabierac wartosci jako miejsce upamietniajace to zdarzenie. W owym czasie prezydent miasta Santiago przeksztacil Santa Lucia w miejsce spacerowe, z wieloma barokowymi budowlami i uliczkami.

Najzabawniejsze w Chile jest zatrzymywanie sie samochodow na srodku ulicy i pytanie innych kierowcow albo policji o droge. Nie wazne, ile samochodow musi czekac z tylu i jakie jest swiatlo - czlowiek poprostu zatrzymuje sie na srodku drogi:)

Wieczorem pojechalimy na dworzec autobusowy. Ogromny!!! Co 15 minut z 90 parkingow odjezdzaja autokary w rozne miejsca kraju. W Chile podrozuje sie zreguly autokarem, a nie pociagiem. Dopiero niedawno uruchomiono tzw. "szybkie" linie kolejowe, ktore jednak w dalszym ciagu nie ciesza sie taka popularnoscia wsrod czilijskiej ludnosci jak podroz autokarem.

O 21.30 wsiedlismy do autobusu do Temuco. Autokar byl genialny. Po podrozy samolotem, w ktorym nawet ja nie mialam za duzo miejsca, nie mowiac o Claudio, autokr okazal sie ogromny. Siedzenia rozkladaly sie prawie do 180 stopni, dostalismy sniadanie i okolo 5.30 bylismy na miejscu... w Temuco!!!!

10.02.2006 - Viña del Mar



Dzisiaj spedzilismy pare godzin porannych w Viña del Mar i bylismy na sniadaniu w podobno bardzo znanej i bardzo starej (100 lat!) cukierni o nazwie "Samoiedo". Zamowilam tost wegetarianski (wyprzedzajac bieg zdarzen i przewidujac w przeciwnym razie duza ilosc miesa) i dostalam tost... wielkosci naszych trzech i wysokosci okolo 8 centymetrow! Zjadlam 1/3, zreszta juz tradycyjnie. Porcje w Chile sa niemozliwe. Zostalam po tych paru dniach, ktore tu spedzilismy, posadzona o zdrowe odzywianie i slaby apetyt - to tak jakby sie przez caly czas bylo na obiedzie u babci (kto chodzi do swojej babci na obiad, ten wie o czym mowie)!


Po sniadaniu pojechalismy do miejscowosci o nazwie Concon i jezdzilismy na koniach na plazy Pacyfiku. Ludnosc miejsowa, ktora udostepnia zwierzeta, uslyszala, ze nie umiem jezdzic konno. Najpierw sie posmiala (lacznie z galopujaca na koniu 4-letnia dziewczynka - nie przesadzam, to dziecko siegalo mi do pasa i jezdzilo na koniu!), potem postanowiono dac mi pare wskazowek: jak zahamowac i jak skrecic w leweo i prawo. To wszystko. Od tej pory bylam zdana na siebie. Cale szczescie moj towarzysz zwierzecy nie mial najmniejszej ochoty na galop, czy takie tam i tak sobie szlismy po plazy. Bylo bardzo sympatycznie i mam nadzieje, ze jeszcze kiedys bede miala okazje nauczyc sie jezdzic konno.

Po tym jakze nadzwyczajnym wyczynie sportowym poszlismy jesc "empanady" (jakby pierogi, tylko z 4 razy wieksze i smazone na oleju lub pieczone w piecu). Bardzo dobre!

Po poludniu wrocilismy do Santiago i poszlismy do miejsca, w ktorym sprzedaje sie wytwory kultury chilijskiej: bizuterie, odziez, ceramike, itp. Kupilam cos w rodzaju poncza i jestem bardzo zadowolona:) Na kolacje jedlismy sushi. Nawet Claudio smakowalo, a przeciez tylko ryba! Sashimi bylo, tak samo jak zreszta kotlety wolowe, trzy razy grubsze niz norma europejska (w tym przypadku japonska) dopuszcza. To juz byla przesada.

Znalezlismy rozwiazanie na moje problemy z tutejszymi porcjami: od jutra kupujemy mi porcje dla dzieci... doo czego to doszlo:)

9.02.2006 – Reñaca















Pagoda w srodkowym Chile jest ciekawa, bo pomi to, iz slonce swieci tu pewnie jak na poludniu Hiszpanii, wcale sie tego tak nie odczuwa. Wilgotnosc powietrza jest bardzo niska (Claudio mowi, ze w Temuco okolo 25%, a w Santiago 35% - to trzeba sprawdzic…) i przez to mozna calkiem normalnie funkcjonowac: uprawiac sport, spacerowac, czy poprostu oddychac, bez grozby bycia zlanym potem przez caly bozy dzien, co podazas naszych dwoch tygodni lata w roku jest wlasciwie standardem. Nad oceanem temu sympatycznemu klimatowi towarzyszy rzezka bryza wiatru, co sprawia, iz pobyt tu jest bardzo odprezajacy. Jedeynym problemem jest fakt, iz sie nie zauwaza, ze slonce grzeje jednak bardzo i ja na przyklad juz mam spalone ramiona (oczywiscie cala reszta nie ma nic spalonego… jestem tak biala, ze ludzie na ulicy sie na mnie dziwnie patrza. Jestem dumna z mojej bialosci:)

Dzisiaj udalismy sie z naszej rezydencji letniej w Reñaca (mamy taras z widokiem na ocean, 30 metrow od plazy) do miejscowosci o nazwie Valparaíso. Miaste to ma okolo 1 mln mieszkancow, jest jednym z najwiekszych miast w Chile (Santiago ma 5 mln, a cale Chile okolo 15 mln mieszkancow) i lezy nad oceanem na skalach. Kolorowe domy sa rozsiane na roznych wysokosciach na wzgorzach tuz nad Pacyfikiem. Ciekawy jest sposob dostawania sie do domu ludnosci Valparaíso, otoz w calym miescie zamontowane sa okolo 150-letnie “windy” (cos w rodzaju kolejek gorskich), ktore podjezdzaja pod strome zbocza (podchodzace prawie pod katem prostym do gory). Wspolczuje tym, ktorzy musza na piechote kazdego dnia podchodzic do domu – widzialam jedna kobiete, ktora znalazla swietne rozwiazanie: ubrala buty na niesamowicie wysokich szpilkach!

W Valparaíso bylismy w domu Pablo Nerudy (piekne miejsce), w muzeum morskim, jechalismy najdluzsza z tych wind miejskich (niby sa pod opieka panstwa z racji faktu, iz to zabytki, a sa w stanie oplakanym; nie wiadomo kiedy to wszystko sie rozwali), widzielismy duza ilosc waznych punktow w miescie jak place, koscioly i inne takie.

Jesc bylismy w podobno bardzo tradycyjnym miejscu “J Cruz”. Faktycznie, od turystow nie mozna bylo sie tam opedzic. Podawali tylko jeden rodzaj posilku: frytki, cebula i duza ilosc miesa i to wszystko zapiekane z serem. Wielkosc mozna bylo wybrac: dla dwoch, albo dla trzech osob. Wzielismy dla dwoch, Claudio musial zjesc wszystko. To cos o nazwie “chorrillana” bylo okropnie tluste i nie bardzo na moj gust. Salatke zamowilismy dodatkowo. Stanowily ja pokrojone w cwiartki pomidory (tez mi salatka!). Podazas posilku moglismy posluchac tradycjonalnych przyspiewow miejscowej ludnosci, ktorym to akompaniowal facet grajac na gitarze. Wszystkie ciany, stoly i drzwi byly popisane przez klientow; wszedzie staly ich zdjecia. Popoludniu wrocilismy do Reñaci i troche spacerowalam.

Wieczorem pojechalismy do miejscowosci Viña del Mar (ktora lezy pomiedzy Rañaca i Valparaiso). Jest to miejscowosc wypoczynkowa z duza iloscia hoteli, casino, resteuracji i sklepow z pamiatkami. Jest naprawde piekna. Claudio urodzil sie w Viña del Mar i studiowal rok na uniwersytecie, ktory znajdowal sie pomiedzy Valparaiso i Viña del Mar (budynek uniwerystetu lezy na wzgorzu i wyglada jak twierdza europejska XV – wieku).

Znow jedlismy chilijskie jedzenie: mieso z miesem i miesem:) podaja tu takie porcje, ze niestety jestem w stanie przy dobrych checiach zjesc 1/3 posilku. Najgorsze jest to, ze w takich resteuracjach nawet nikt nie probuje udawac, ze posilek jest niskokaloryczny i dobry dla organizmu i talerz nawet nie jest udekorowany salatka… Zamowilismy wiec salatke… pomidoru w cwiartkach… Jak mozna w kraju, w ktorym jest tak wiele tanich warzyw dobrej jakosci, tak sie zachowywac? Jestem rozczarowana!

8.02.2006 - Santiago de Chile

Dzisiaj bylismy zwiedzac miasto. Rano skakalam duzo na trampolinie, ktora Felipe ma w domu i mnie nogi bola… o dziwo, nie mozna przestac skakac, jak juz sie zacznie.

Pojechalismy samochodem do stacji metra. Felipe mieszka na dalekim polnocnym-wschodzie miasta, w dzielnicy willowej daleko od miasta. Metro jest podobno jedyna rzecza w Santiago, z ktorej wszyscy mieszkancy sa tak dumni, ze nikt nie smie nawet pomazac przedzialow,czy stacji, markerami – w przeciwienstwie do innych srodkow transportu. Naprawde bardzo czyste te ich metro. Wszedzie wisza plakaty motywujace ludnosc miasta na ktorych jest napisane: “Tylko tak dalej, nasze metro jest czyste!”

Najpierw bylismy w La Moneda, w centrum miasta. Jest to stara mennica, ktora przekrztalcila sie w siedzibe prezydenta i zostala zbombardowana przez Pinocheta. Teraz wszystko jest znow odbudowane. Sam budynek nie robi wielkiego wrazenia. Wzdluz tej samej ulicy znajduje sie pare innych ciekawych budowli, jak La Universidad de Chile, Stara Banco Central i inne. Potem bylismy w muzeum kultury pochodzacej z czasow przed- Kolumbem (“Museo Precolombino”) – ciekawe, ale moi towarzysze nie mieli za bardzo ochote na zwiedzanie… Bylismy w Marcado Central – glownym miejscu sprzedazy ryb i wyrobow spozywczych. Bylo bardzo stresujaco, bo pracownicy wszystkich resteuracji zebrali sie wokol nas przekrzkujac sie nawzajem i proponujac nizsze cenny niz u konkurencji… korzystajac z zamieszania ucieklismy!

Cieplo…

Wszyscy Chilijczycy maja lekka nadwage. Nic dziwnego jak sie tyle miesa wcina! Przynajmniej nie wygladam na gruba:) W Japonii czlowiek czuje sie strasznie, tutaj wrecz przeciwnie. Do tego kupilam sobie ciuszki na lato – bo te moje nie nadaja sie jednak na te temperatura. Drogie sa ubrania, nawet w trakcie obecnej przeceny letniej. Sa drozsze niz w Niemczech (mowie o H&M).

Miasto… Miasto jest super. Wszystko bardzo, bardzo zielone i czyste. Mowiac szczeze spodziewalam sie wiecej betonu:) Zielen dominuje miasto, ulice sa nie za szerokie. Klimat zblizony pewnie do poludniowej Hiszpanii – palmy, roslinnosc srodziemnomorska. Najwieksze wrazenie robia jednak gory otaczajace miato z kazdej strony (od wschodu sa to Andy, z innych stron, mniejsze pasma gorskie). Porosniete raczej ubogo sprawiaja wrazenie bardzo zlowrogie i niedostepne. Wlasciwie gdziekolwiek sie jest w Santiago, nie mozna stracic ich z oczu. Podobno zima lezy na nich snieg, a miescie nigdy nie pada snieg, przez co kontrast miedzy tentniacym zyciem Santiago a stromymi zboczami gor jeszcze bardziej sie poglebia.

Jechalismy tez autobusem! To nie takie znow normalne przezycie jakby sie moglo wydawac. To trzeba zobaczyc: autobusy jada jeden za drugim, bez konca. Nikt do konca nie wie, gdzie jada… podejrzewam, ze nawet sam kierowca. Nie ma przystankow autobusowych w naszym rozumieniu tego slowa. Trzeba zamachac reka i autobus sie zatrzymuje! A ze ludzie machaja co 10 metrow, wiec podroz bywa dluga. Pewnie dlatego tez nie ma rozkladu jazdy. W autobusie sprzedawane sa lody, wszyscy wtracaja sie w cudze rozmowy i sluza pomoca i porada (jak w Polsce!). Dyskutuje sie najczesciej o tym, gdzie jedzie ta linia autobusu, w ktorej czlowiek sie znajduje.

Jedlismy w miescie kanapke. Niby taka sobie kanapka… Claudio caly czas mi opowiadal, ze Chile slynie z kanapek. Dla nich kanapka zastepuje czesto posilek typu obiad, w zwiazku z czym jest duuuza! Kanapka ma srednice 18 centymetrow i okol 7 wysokosci! W srodku sa rozniste rzeczy, poczynajac oczywiscie od pieczonego miesa w bardzo duzych ilosciac ) avocado, fasolki, pomidory, ser i inne takie to wlasciwie dodatki do miesa, tak jak sama bulka (ktora jest zawsze na miejscu pieczona).

Pod wieczor pojechalismy do malej miejsowosci nad oceanem o nazwie Reñaca.

7.02.2006 – Santiago de Chile



Z lotniska odebrali nas znajomi – Romina i Felipe, ktorzy nocowali u nas kiedys w trakcie swojej podrozy po Europie. Mieszkamy w domu rodzicow Felipe, ktorzy wlasnie wyjechali.

W Chile jest srodek lata. Okolo 20.00 wieczorem jest nadal 25 stopni! Od chwili wyjscia z lotniska i po pierwszym oddechu letnim czystym powietrzem zapomina czlowiek o trudach podrozy.

Pojechalismy szybko do domu Felipe, po drodze zrobilismy zakupy. W sklepie widzialam zadziwiajace ilosci nieznanych mi owocow i warzyw. Wszystko smakuje bardzo naturalnie i swiezo w porownaniu do pomiorow i innych takich sprowadzanych z Holandii przez caly rok. Juz prawie zapomnialam, ze warzywa i owoce moga tak smakowac! Arbuz! Kupilismy arbuza 15 kg za 8 zloych! Bedziemy go jesc nastepny tydzien.

Mieso – ulubiony product Claudio – do wyboru do koloru. W Niemczech nie ma zadnego wyboru miesa i zawsze myslalam, ze w Polsce jest duzy, ale tu sa takie czesci zwierzat, ktorych nigdy nie widzialam. Owoce moza tez sa prawie w takich ilosciach jak w Japonii.

Coz moglismy wiec jesc na kolacje? Chlopcy grillowali i przyzadzili pare ladnych kilo miesa (na 4 osoby!), ktorych nawet oni nie dali rady zjesc. Zawsze myslalam, ze Claudio je duzo miesa, ale Felipe, ktory jest mnieszy, zjadl duzo wiecej, a Romina (mniejsza ode mnie), zjadla tyle co Claudio… Salatke jadlam ja… bo sie dorwalam do pomidorow (1,20 zloty za kilo!). Rominie bylo chyba glupio, ze ona nie je salatki i tez zaczela:)

Usnelam o 23 snem kamiennym…

6.02.2006 – samolot



Pod wieczor wsiedlismy do samolotu Iberii… to byl podstawowy blad. Juz podczas podrozy z Berlina do Madrytu, ktora powinna trwac w zasadzie okolo 2,5 godzin, mielismy 1-godzinne spoznienie. Dotarlismy na lotnisko w Madrycie kolo 23.30 i okazalo sie, ze to by bylo na tyle jesli chodzi o nasza podroz tego dnia… samolot z Madrytu do Santiago do Chile nawet nie probowal wystartowac:)

Na lotnisku nie bylo dlugi czas nikogo, kto czul by sie odpowiedzialny za zaistniala sytuacje. Dopiero po paru godzinach zawieziono nas do hotelu, w ktorym spedzilismy 3 godziny, po czym przywieziono nas o 5.30 rano spowrotem na lotnisko. Wsrod pasazerow znalazl sie pare starszych pan z Wloch, ktore krzyczaly do kogo tylko bylo mozna (czerwieniac sie przy tym na calej twarzy), ze sprawa ta (opoznienie lotu IB 6837) znajdzie sie w parlamencie wloskim!

Hotel byl bardzo w pozadku i w sumie to ta przerwa nie byla taka straszna. Claudio spedzil dlugi czas w bufecie na dole, w ktorym mozna bylo jesc do oporu i bardzo sobie jedzenie zachwalal:) Jan a jedzenie patrzec nie moglam… bo ostatnie 5 godzin spedzilam glownie w toaletach publicznych kleczac przed ubikacja i zwracajac zjedzone wczesniej posilki.

Pomijajac fakt, iz przybylismy do Chile 10 godzin pozniej niz planowalismy, lot przebiegl bez wiekszych problemow… wlasciwie caly czas spalam… o ile dziecko siedzace dwa rzedy dalej wlasnie nie bawilo sie uprzkrzaniem zycia pozostalym pasazerom.



Morgen fahren wir nach Chile :) Jutro jedziemy do Chile!
Szkoda tylko, ze Claudio sie zle czuje. Przez ta jego chorobe wcale sie juz nie cieszymy na ten wyjazd tak bardzo. Mam nadzieje, ze mu przejdzie za pare dni i wszystko bedzie dobrze. Szkoda by bylo byc w Chile i siedziec w domu. W koncu nie czesto mam okazje zobaczyc oddlegle kraje.

Lecimy jutro okolo 20.00 z Berlina do Madrytu. O 0.30 mamy wylot z Madrytu do Santaigo de Chile i bedziemy tam okolo 9.30 rano (plus 5 godzin).