3.12.2006 – chilijska “arystokracja”
Możliwe, że próba wytłumaczenia skomplikowanego zjawiska jakim wydaje się być struktura społeczna i hierarchia klasowa w Chile – mija się z celem. Trudno jest bowiem dosadnie opisać coś, co wymyka się kategorią rozumowym przeciętnego Polaka... (To oznaczało by jednak, że żadna z publikacji w tym blogu nie ma większego sensu, więc mimo wszystko spróbuje:)
Istnieje więc w Chile rozwarstwienie społeczne, prawdopodobnie typowe dla tej cześci świata, które z jednej strony nie wykazuje w swej strukturze niczego nadzwyczajnego, bo mamy tu klasę niższą, średnią i wyższą; z drugiej jednak strony, z perspektywy obywatela krajów Europy Środkowej, nadzwyczajne wydają się proporcje między tymi trzema grupami i charakter każdej z klas.
W zasadzie można powiedzieć, że w krajach bardziej rozwiniętych ekonomicznie (bo o Chile mówi się generalnie jako o kraju „rozwijającym się” i jeszcze nie „rozwinietym”) istnieje bardzo silna klasa średnia, podzielona co prawda wewnętrznie na podklasy i podgrupy, który to podział jest jednak mało odczuwalny w życiu codziennym. Klasa średnia wydaje się być trzonem struktury społecznej w krajach europejskich (określenie „europejskich” jest bezsprzecznie olbrzymim uogólnieniem) i to pod wieloma względami: ilościowym, zarobkowo – inwstycyjnym (w sensie obrotu pieniężnego w kraju, zakładania działalności gospodarczych i firm), konsumcyjnym, kulturowym (w sensie kreowania kultury w kraju) i w wielu innych wymiarach.
W Chile natomiast niektóre z tych kategorii przypisane są niejako klasie wyższej, przez co klasa średnia traci bardzo na znaczeniu. Podejżewam, że ilościowo mniej ludzi należy do klasy średniej w Chile niż w państwach europejskich – pozostałe dwie klasy są liczniejsze. Ale pomijając nawet ten fakt, mimo wszystko klasa średnia ma charakter podrzędny w Chile: jest tylko czymś pomiędzy, pomiędzy tymi, którzy mają pieniądze i tymi, którzy ich nie mają; jest jakby poczekalnią, okresem przejściowym dla ludzi, którzy z jakiś powodów nie należą ani do biedoty, ani do majętnych. Klasa średnia w Chile nie ma swojej kultury, nie produkuje kultury w wymiarze, w jakim czyni do klasa niższa i wyższa. Klasa średnia nie ma dużego znaczenia na rynku finansowym i nie dla niej, w pierwszym rzędzie, budowane są centra handlowe. Klasa średnia w Chile, proporcjonalnie rzecz biorąc, nie zarabia tych pieniędzy, które zarabia klasa średnia w Polsce, czy w Niemczech (zakładając, że można stawiać zarobki polskie i niemieckimi na jednym poziomie...). I w końcu - klasa średnia niejednokrotnie nie ma np. możliwości zdobycia wykształcenia wyższego: co tlumaczy fakt, że nie ma potem wpływu na kształtowanie kultury czy gospodarki krajowej.
W Chile część „uprawnień” europejskiej klasy średniej przejęła klasa wyższa. Ludzi do niej należących jest zdecydowanie więcej, niż ludzi należących do klasy wyższej np. w Polsce, czy w Niemczech. Europejska klasa wyższa jest małą, hermetycznie zamkniętą grupą ludzi, którzy sie znają między sobą i są tak bogaci, że nie funkcjonują w tym samym świecie, do którego należy klasa średnia. Są odludkami z wyboru, z pięcioma domami rozsianymi po całej Europie (w tym z jednym obowiązkowo w Monaco / co wynika z reportaży telewizyjnych), spędzającymi czas w inny spospób i w innych miejscach niż reszta społeczeństwa. Prawdziwej klasy wyższej w Europie nie można spotkać tak poprostu na ulicy (albo przypadkiem przypałętać się do niezaproszonym na imprezę klasy wyższej). Dlatego też mało kto zdaje sobie sprawę z istnienie klasy wyższej w Europie – jej obecność nie ingeruje w życie „średniaków”, nie wywołując u nich ewentualnie złego samopoczucia.
W Chile – odwrotnie. Klasa wyższa panoszy się wszędzie – oczywiście mam na myśli miejsca publiczne niejako dla niej przeznaczone, a nie w znaczeniu każdej dzielnicy, bo dzielnice bytowania poszczególnych klas społecznych są w Chile ściśle określone.
Chjilijska klasa wyższa jest jakby europejską klasą średnią posiadającą dużo, dużo więcej pieniędzy... i często „nazwisko”. W Chile istniją nazwiska świadczące o statusie finansowym – często bardzo mylnie (to tak troche jak czasach Polski szlacheckiej: gdzie co drugi człowiek należał do szlachty... zaściankowej, ale szlachty). Generalnie - im nazwisko brzmi bardziej europejsko, tym lepiej.
Trudno więc powiedzieć, czy w Chile te – powiedzmy – 10% narodu posiadający 80% pieniędzy w kraju, czy to bardzo bogata klasa średnia, a wyższej nie ma; czy może bardzo „zmieszczuchowiona” klasa wyższa – w „europejskim” tego słowa znaczeniu. Bo to właśnie ona dyktuje reguły, wytycza nowe drogi i wyznacza panujące w kraju trendy.
Ponadto każda z klas chilijskich da się poniekąd zcharakteryzować fizjologicznie. Na podstawie noszonego stroju – co jest jeszcze całkiem normalne, bo na tej podstawie (tak jak można rozpoznać np. Polaków w swetrach i Niemców ze złotymi oprawkami okularów); ale również na podstawie czystej segregacji rasowej: tak więc biali, wysocy ludzie, z delikatnymi rysami twarzy, europejskimi korzeniami rodowymi, czasem blond włosami, rzadziej niebieskimi oczami – to przede wszystkim klasa wyższa. Niscy, okrągli (nieraz otyli) mieszkańcy tego kraju, z ciemnymi włosami i brązowymi oczami – to klasa niższa (i oczywiście Indianie również). Klasa średnia to coś pomiędzy.
Wyobraźmy więc sobie, że idąc ulicami Santiago, ludzie patrząc na siebie, wiedzą, kim jest inna osoba, gdzie mieszka, co ma, a czego nie. Chilijczyką naprawde głęboko wierzą w to, iż na podstawie nazwiska, akcentu, ubrania i koloru skóry można poznać drugiego człowieka. Znakomita większość nie zadaje sobie trudu wyjścia poza ten schemat ciągłego oceniania innych i bycia ocenianym... na podstawie cech, na które nikt z nas nie ma większego wpływu.
Pytanie, czy w Europie robimy to na mniejszą skalę. W gruncie rzeczy człowiek zawsze dopasowuje się do wyobrażeń innych ludzi o nim samym: staje się takim, jakim inni go widzą lub widzieć chcą.
A jakim widzą cię inni w Chile: klasa niższa jest uważana przez innych za grupę ludzi głupich – i nie owijając w bawełnę, w większości nią jest, bo nigdy nie miała szansy na zdobycie wykształcenia;
Klasa wyższa uważana jest przez innych za grupę ludzi bogatych i ... głupich (!) – głupich, bo reprezentuje czysty konsumcjonizm, i faktycznie konsumują za wszystkich w kraju, więc nie mają czasu na inne takie tam – czytanie, myślenie czy coś:) Bardzo generalizując, można powiedzieć, że inni nie oczekują od nich niczego nadzwyczajnego i im samym brak jest oczekiwań i samokrytyki – patrzy się na ich powierzchowność i stan majątkowy, więc w pewnym momencie większość z nich ogranicza swoje pole zainteresowań do tych wlaśnie dwóch obszarów, a cała reszta wydaje się nie mieć nadzwyczajnego znaczenia.
Rozwijająca się klasa średnia daje nadzieję na powolne wyjście z tej wszechobecnej „głupoty”. Bo na razie budzi wrażenie „bezpłciowości” – nie bardzo wiadomo, kim jest człowiek należący do klasy średniej, nie wiadomo, co od niego oczekiwać, co powie, co wie. Ma więc największy potencjal, bo jest nikim, a może stać się wszystkim – tymi słowami nazwał kiedyś Gombrowicz „niedojrzałość”.
Tak to można ująć – chilijska klasa średnia jest jeszcze niedojrzała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz