28.12.2006 - Dzień drugi w Buenos Aires
Dzisiaj byliśmy w centrum miasta, zobaczyć zabytki miejskie.
Główny plac miasta nosi nazwę „Plaza de Mayo” i znajduje się przy nim Pałac Prezydencki o nazwie „Casa Rosada” („Różowy Dom”... taki amerykański „Biały Dom”... tylko różowy) – faktycznie cała budowla pomalowana jest na różowo. Stało się to za sprawą jednego z byłych prezydentów Argentyny – Sarmientiego – który w roku 1873 postanowił pomalować swą siedzibę na różowo na znak porozumienia dwóch ugrupowań politycznych: „federales”, których kolorem był czerwony i „unitarios”, których reprezentował kolor biały.
Sam plac „Majowy” jest najbardziej historycznym miejscem w Buenos Aires. Najważniejsze wydarzenia w historii Argentyny odbyły się właśnie na tym placu: Rewolucja Majowa w roku 1810 (uzyskanie niepodległości), ogłoszenie konstytucji w roku 1860, spowodowana pogłębiającym się kryzysem ekonomicznym wielka demonstracja w roku 2001, która spowodowała podanie się do dymisji ówczesnego prezydenta Fernando de la Rúa. W każdy czwartek na placu zbierają się matki protestujące i opłakujące ich dzieci, które „zaginęły” w trakcie dyktatury wojskowej z lat 1976 – 1983.
Po prawej stronie placu (patrząc od strony pałacu prezydenckiego) znajduje się katedra miejska „Catedral Metropolitana”, w której znajdują się szczątki generała José de San Martín. Był on jedną z najbardziej znaczących postaci w historii kraju, jednego z głównych kolonizatorów „nowego lądu”.
Po dwóch dniach spędzonych w Buenos Aires moje pierwsze wrażenie - to znaczy -że miasto jest chaotyczne i niezadbane, ale w ten uroczy sposób – papierek tu, papierek tam... więc to wrażenie przekształca się powoli w inne, a minaowicie, że Buenos Aires jest poprostu brudne! Wszędzie coś leży, nikt tego nie sprząta; chodniki nawet w centrum turystycznym dziurawe (a w takich miejscach zreguły dba się bardziej o wszystko); latarnie miejskie nawet pod Pałacem Prezydenckim nie działają; w wielu miejscach poprostu śmierdzi. Najbardziej irytująca jest woda kapiąca z większości budynków na chodniki – woda pochodząca z klimatyzacji. Do tego nie istnieją dla Argentyńczyków żadne zasady ruchu drogowego, których nie można złamać:) Większość ludzi, których spotkaliśmy w mieście jest poprostu niemiła – ale z tego mieszkańcy Buenos Aires podobno są znani i inaczej jest w innych miastach Argentyny. Do tego dochodzi wysoka wilgotność powwietrza – wszyscy są spoceni... może dlatego są niesympatyczni... 12 milionów spoconych ludzi w jednym miejscu..!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz