27.12.2006 - Pierwsze wrażenia z Buenos Aires



Wczoraj przylecieliśmy do Argentyny i spędzimy tu kolejnych 7 dni. Już na pierwszy rzut oka da się odczuć znaczne różnice między Chile i Argentyną.

Wymienie moje pierwsze spostrzeżenia:

Mało który kierowca respektuje czerwone światła; a policjanci kierujący ruchem drogowym stoją na skrzyżowaniu popijając herbatę („mate” – herbata, którą piją w Argentynie, Paragwaju i Urugwaju i która ma działanie pobudzające), paląc papierosy lub czytając gazety.

Mężczyźni w Argentynie całują się na powitanie... Chilijczycy wystraszeni, „definitywnie nie będą się z nikim całować” :)

W Argentynie jest znacznie taniej niż w Chile. Tutejsze ceny przypominają polskie.

Zdecydowanie inni ludzie zamieszkują Argentynę i Chile. W Chile przeważająca ilość mieszkańców to metysi, około 10% ludności jest biała i 5% to indianie. W Argentynie 70% ludności jest biała (oczywiście większość ma ciemną karnację, czyli wyglądają jak Hiszpanie albo Włosi), 15% metysów, wiele Azjatów – około 10% i trochę indian ukrytych na granicy z Paragwajem. Podobno w Argentynie indianom żyje się o wiele trudniej niż w innych krajach Ameryki Południowej, ze względu na dyskryminację rasową.
Nie da się ukryć jednak, że po trzech miesiącach spędzonych w Chile trudno jest się znów przyzwyczajić do faktu, że w sklepach kasjerki mają niebieskie oczy, że w kiosku sprzedawca również je ma i że obsługa stacji benzynowej to niebieskoocy blondyni. W Chile niebieskie oczy zdecydowanie świadczą o statucie społecznym i nikt się nie spodziewa i nie wymaga od „niebieskookich” pracowania w wyżej wymienionych miejscach. Pamiętam dokładnie miejsca w Chile, w których ubsługiwali nas „niebieskoocy”: KFC w centrum Santiago, stacja benzynowa w Temuco i sprzedawca biletów PKS w Temuco. Trzy osoby (!), trzy osoby, które ja pamiętam i które zapamiętają także Chilijczycy. Osoby, które są dumą swojego zakładu pracy, bo reprezentują jakość, klasę i profesjonalizm... i to tylko z powodu koloru oczu... Nie zdziwiłoby mnie, gdyby płacono im więcej za te ich nibieskie oczy.

Pierwszy raz widziałam w jakimś mieście takie skupisko ludności żydowskiej. Niedaleko naszego domu znajduje się liceum żydowskie, księgarnie żydowskie, sklepy i wszystko czego dusza zapragnie. Dzieci biegają po ulicach w małych żydowskich czapeczkach, starsi panowie wędrują ulicami w 40 - stopniowym upale, ubrani w czarne płaszcze i kapelusze. Niesamowity widok biorąc pod uwagę, że większość z nich wyemigrowało do Argentyny z powodu II Wojny Światowej i że mniej więcej w tym samym czasie, do tego samego miejsca przyjechała taka sama ilość nazistów...

Generalnie miasto wygląda dokładnie tak, jak wyglądać powinno biorąc pod uwagę kryzys ekonomiczny z połowy lat 90 – tych: czyli jest dosyć chaotyczne, trochę brudne, trochę podupadłe, gdzieniegdzie budynki rozpoczęte i nieukończone, miasto zdecydowanie oszczędza na repertaurze miejsc użytku publicznego i na sprzątaniu ulic.

Mieszkamy w dzielnicy o nazwie Palermo. Większość ulic w tej części miasta to małe, ciemne miejsca, z tysiącami małych sklepików, salonów fryzjerskich w starym stylu i pralni na każdym rogu. Wszystko to przypomina trochę polskie realia ostatnich lat komuny i pierwszych po przełomie (mówię „ostatnich”, bo innych nie pamiętam:). W powietrzu unosi się zapach krochmalu... (naprawdę co dziesiąty sklep to pralnia – wygląda na to, że nikt nie ma pralki w domu... my też nie mamy).

Palermo jest podzielone na „Palermo viejo” (stare Palermo) i „Palermo Hollywood” (tego nie trzeba tłumaczyć) :) Generalnie Palermo jest jedną z bogatszych dzielnic miasta, ale zdecydowanie nie można jej porównać do bogatszych dzielnic w Santiago de Chile.

Brak komentarzy: