30.10.2006 - Temuco

Bylismy w zeszlym tygodniu pare dni w Temuco, u rodzicow Claudio. Temuco znajduje sie okolo 750 km na poludnie od Santiago, a roznica pogody jest ogromna. Bylo zimno! Palilismy w kominku codziennie. Tam dopiero konczy sie zima i zaczyna wiosna. A zima mama Claudio dokarmia kolibry pod domem:) – tak jak u nas sikorki. Przed domem zawiszone sa buteleczki napelnione woda z cukrem, do ktorych co pare sekund przylatuja malutkie kolibry, pija i szybciutko uciekaja. Jest taki jeden, ktory najwyrazniej uwaza buteleczke ze slodka woda za swoja wlasnosc i odgania wszystkich „intruzow”. Problem polega na tym, ze ma dwie butelki, a intruzow jest tak duzo, ze biedny nie nadaza z tym odganianiem:)

W Temuco jadlam pierwszy raz w zyciu chirimoya – to owoce, ktore w smaku przpominaja torche gruszke. Sa slodkie, ale nie za bardzo, srednio twarde i bardzo smaczne jako podwieczorek. Przed obiadem jedlismy prawie codziennie alcachofa (artyszoki) – wlasciwie je sie tylko bardzo malutka ich czesc ze srodka, ale jesli czlowiek ma czas i ochote na zabawe jedzeniem, mozna jesc takze listki. Z ugotowanego alcachofa mozna z latwoscia wyciagac poszczsgolne listki, maczac w sosie i wygryzac ich wewnetrzna czesc. Rowniez bardzo dobre:)

Brak komentarzy: