10.10.2006 - Santiago de Chile

Znow jestem w Chile!:)

Przylecielismy w niedziele 8.10 do Chiele i zastalismy piekna pogode na miejscu – wszyscy sa juz w plazowym nastroju, choc dopiero poczatke wiosny...podobno Santiago latem jest nie do zniesienia.

Dwie godziny po przylocie bylismy obejrzec mieszkanie, ktore znalazl dla nas kolega Claudio i zdecydowalismy sie je wynajac, po czym zabrano nas na grilla:) znow grillujemy... okazuje sie, ze „musimy” kupic sobie rowniez grilla, ktory bedzie stal na balkonie, bo w przeciwnym razie jestesmy nieatrakcyjni towarzysko – „i nikt nie bedzie do nas przychodzil na imprezy”...:) Trzeba jednak przyznac, ze tak dobrego miesa, jak w ta wlasnie niedziele, nigdy jeszcze w zyciu nie jadlam.

Mieszkamy w polnocnej dzielnicy miasta, o nazwie Las Condes. Ta czesc miasta wyglada jak kopia Manhatanu – budynki ze szkla, jeden wiekszy od drugiego, tu 50 pieter, tam 30. Te budynki nawet nazywaja sie smiesznie – np. wlasnie „Manhatan”, jest tez „Worl Trade Center”- to mogli sobie darowac, chociaz w sumie nazwa ta w konfrontacji z wizualizacja samego budynku budzi smiech, bo „Worl Trade Center” jest malutkim biurowcem ginacym w cieniu innych.

Jest to czesc miasta dla ludzi, powiedzmy ...bogatych – trudno to inaczej okreslic. Ludzie tu mieszkajacy roznia sie nawet wygladem od innych (panny pofarbowane na tzw. blond); samochody, jeden wiekszy od drugiego; dzieci pilnowane przez gosposie; centra handlowe w amerykanskim stylu (szczecinska „Galaxy” razy 10). Mozna tu zobaczyc rzeczy niespotykane w tej czesci swiata, jak na przyklad... joggingujacych po parku od rana do wieczora ludzi:) (To bylo pierwsze, co zauwazyl Claudio i bardzo sie zdziwil, ze cos „takiego” ma miejsce w Chile:)

Jedna z pierwszych interesujacych rzeczy w Chile, na ktore zwrocilam uwage byly windy w wiezowcach. W kazdym domu mieszkalnym sa dwie windy: jedna zatrzymuje sie tylko na pietrach parzystych, a druga na nieparzystych:) Interesujacy pomysl, trzeba przyznac.

Brak komentarzy: