20.10.2006 - komunikacja miejska w Santiago
Najbardziej fascynują mnie tutejsze środki komunikacji – poza dość porządnym metrem, istnieją tzw. „mikros”. Są to poprostu autobusy, ale jakie! Na karoserji każdego z nich widać przejścia niezliczonych stłuczek, zderzaki odpadają, lub ich nie ma. Każdy "mikro" ma swój własny charakter nadany mu przez kierowcę: na przedniej szybie umieszczone są przez każdego z kierowców liczne proporczyki drużyn piłkarskich, naklejki, obrazki świętych, maskotki i tabliczka z wielkimi (niejednokrotnie świecącymi w ciemności) literami, układającymi się w imię prowadzącego „mikro”!
W środku jest oczywiście radio, które gra tak głośno, żeby każdy pasażer mógł je słyszeć i nie przegapił wyników ostatniego meczu piłki nożnej. Do autobusu wchodzą co parę przystanków ludzie sprzedający „coś” – a to prażone orzeszki, a to lody, albo środki czystości, albo kwiaty, albo napoje... lub ludzie grający „to i owo” – na bębenkach, na trąbce, gitarze, albo fujarce...
Zastanawiałam się nad wiekiem poszczególnych pojazdów; i biorąc pod uwagę ich stan techniczny stwierdziłam, że muszą być bardzo wiekowe. Jednak widząc pojazdy te „w akcji”, okazuje się, że ich stan techniczny wynika z kultury jazdy...
Najpierw należy jednak wytlumaczyć, że każdy kierowca "mikro" dostaje pewien procent pieniędzy zależny od liczby sprzedanych biletów (zależy mu więc oczywiście na jak największej ilości pasażerów) – zatrzymuje się więc nie tylko na przystankach, ale zawsze i wszędzie, na każde machnięcie ręki, niezależnie od tego którym właśnie pasem jedzie i z jaką prędkością (widziałam autobusy zatrzymujące się na autostradzie). Ponieważ często się taki autobus zatrzymuje, nadrabia straty czasu prędkością. Przeciętny (przepełniony) „mikro” jedzie więc w mieście 20% szybciej niż przeciętny samochód osobowy, około 70 – 90 km/h, zjeżdżając to tu, to tam na inny pas po pasażerów zatrzymujących zutobus „na stopa” (kierowca nie uprzedza przy tym, że zmeinia pas ruchu dając znak kierunkowskazem... co przy tej prędkości często faktycznie nic by nie dało... kierowcy samochodów osobowych muszą poprostu „uważać” na mikro) i zwalnia na „przystankach” do 10 km/h – 15 km/h. Chcąc więc wsiąść lub wysiąść, należy wziąść to pod uwagę i np. wsiadając należy wziąść poważny rozbieg... w spódnicy – ciężka sprawa. Zapomniałam dodać, że w celu ułatwienia tego procesu, kierowca zostawia drzwi autobusu cały czas otwarte. W godzinach szczytu często wiszą z poza autobusu ludzie, bo nie mieszczą się w środku, a kierowca krzyczy głośno przejeżdżając obok inych pojazdów: „uwaga - z prawej strony ciężarówka” i wtedy należy się skulić i przywrzeć do autobusu. Świetna sprawa te „mikro”!
10.10.2006 - Santiago de Chile
Znow jestem w Chile!:)
Dwie godziny po przylocie bylismy obejrzec mieszkanie, ktore znalazl dla nas kolega Claudio i zdecydowalismy sie je wynajac, po czym zabrano nas na grilla:) znow grillujemy... okazuje sie, ze „musimy” kupic sobie rowniez grilla, ktory bedzie stal na balkonie, bo w przeciwnym razie jestesmy nieatrakcyjni towarzysko – „i nikt nie bedzie do nas przychodzil na imprezy”...:) Trzeba jednak przyznac, ze tak dobrego miesa, jak w ta wlasnie niedziele, nigdy jeszcze w zyciu nie jadlam.
Jest to czesc miasta dla ludzi, powiedzmy ...bogatych – trudno to inaczej okreslic. Ludzie tu mieszkajacy roznia sie nawet wygladem od innych (panny pofarbowane na tzw. blond); samochody, jeden wiekszy od drugiego; dzieci pilnowane przez gosposie; centra handlowe w amerykanskim stylu (szczecinska „Galaxy” razy 10). Mozna tu zobaczyc rzeczy niespotykane w tej czesci swiata, jak na przyklad... joggingujacych po parku od rana do wieczora ludzi:) (To bylo pierwsze, co zauwazyl Claudio i bardzo sie zdziwil, ze cos „takiego” ma miejsce w Chile:)











